wtorek, 16 lutego 2016

"Szukając Alaski" John Green


Miles jest typem samotnika. Ma mało przyjaciół, a na jego pożegnalnym przyjęciu pojawiło się tylko dwoje ludzi, którzy i tak musieli szybko wracać. Dlatego też nie miał nic przeciwko przeprowadzce zmianie szkoły, wręcz przeciwnie- chciał je jak najszybciej opuścić. W nowej szkole poznaje Alaskę i Pułkownika i wraz z nimi wyrusza na poszukiwanie Wielkiego Być Może.

Myślę, że Johna Greena zna już każdy i jeśli nie czytaliście żadnej jego książki, powinniście to zrobić jak najszybciej. "Szukając Alaski" to moje drugie spotkanie z twórczością tego autora. Słyszałam naprawdę mnóstwo pochlebnych opinii na temat tej powieści, że jest genialna, pouczająca itd. Być może właśnie przez te recenzje postawiłam jej bardzo wysoką poprzeczkę, niestety chyba za wysoką. Nie mówię, że była zła, co to to nie. Przyjemnie  i szybko się ją czytało, była ciekawa, ale spodziewałam się czegoś, dzięki czemu będę mogła powiedzieć z zapartym tchem: "to było g-en-i-a-l-n-e". Niestety tego nie dostałam.

"Szukając Alaski" jest napisane bardzo lekkim językiem, który pamiętam z "Gwiazd Naszych Wina". Wszystko czytało się bardzo szybko i strony przewijały się jedna za drugą. Kiedy już skończyłam książkę, zastanawiałam się, jakim cudem tak szybko to przeczytałam. Prawdopodobnie cechą charakterystyczną dla twórczości Johna Greena są liczne dygresje. Faktycznie, w "Szukając Alaski" było ich sporo, momentami było to bardzo ciekawe urozmaicenie, ale przez większość czasu było tego po prostu za dużo. Wolałam się raczej skupić na historiach bohaterów, a nie na zbyt długich przemyśleniach.

Główny bohater, Miles, nie urzekł mnie jakoś szczególnie, ale rozumiałam jego zachowanie. Podobało mi się w nim to, że lubił zapamiętywać ostatnie słowa sławnych osób. Natomiast Pułkownik był znacznie ciekawszą postacią. Był... inny. Po prostu inny. Alaska to bardzo tajemnicza bohaterka, która, muszę przyznać, zaintrygowała mnie swoją osobą. Natomiast najbardziej ze wszystkich polubiłam chyba Larę, która, niestety, pojawiała się rzadko.

W "Szukając Alaski" pojawia się motyw miłosny. Na kartach tej powieści spotkamy się zarówno ze szczęśliwą, jak i nieszczęśliwą miłością. Zdecydowanie najbardziej w całej książce spodobała mi się "zagadka" (?), którą bohaterowie muszą rozwiązać. Do samego końca nie spodziewałam się, że tak to wszystko się rozwiąże. Dodatkowo książka jest pouczająca i słania do myślenia. Dla tego myślę, że każdy powinien ją przeczytać, mimo że nie jest to genialna powieść. Warto po nią sięgnąć, ze względu na to, że zawiera ważne lekcje, które powinniśmy zapamiętać. Polecam!


Polski tytuł: Szukając Alaski
Oryginalny tytuł: Looking for Alaska
Autor: John Green
Wydawnictwo: Bukowy Las
Ilość stron: 320
Gatunek: literatura młodzieżowa
Wydanie polskie: 2013
Moja ocena: 8/10

sobota, 6 lutego 2016

Podsumowanie stycznia | Styczeń w zdjęciach


Styczeń już dawno się skończył, a ja nadal go nie podsumowałam. W sumie nic dziwnego, wynik nie jest zadowalający, bo przeczytałam tylko 1 książkę. Jednakże nie liczy się ilość, a jakość, bo ta książka była naprawdę bardzo dobra! W lutym musi mi iść lepiej, tym bardziej, że mam ferie, co oznacza więcej czasu na czytanie. 

Książką, którą przeczytałam w styczniu jest "Oddam Ci Słońce" Jandy Nelson (recenzja). Jestem także w połowie "Złodziejki Książek" Markusa Zusaka. Powieść ta bardzo mi się podoba, ale ciężko się ją czyta nocami, przez co jeszcze jej nie skończyłam. 

A Wam jak poszedł styczeń?






poniedziałek, 1 lutego 2016

"Oddam Ci słońce" Jandy Nelson



Jude i jej brat bliźniak Noah, kompletnie się od siebie różnią. Ona wierzy w przesądy, należy do tych 'popularniejszych' w szkole. On ma duszę artysty, siostra to jego jedyna przyjaciółka. Pewnego dnia ma miejsce zdarzenie, które zupełnie odmieniło ich życie. Dawniej Noah i Jude byli nierozłączni. Teraz jest kompletnie inaczej.

Nie mam pojęcia, jak w skrócie opisać fabułę, żeby nie zawrzeć w tym spoilerów. Najlepiej będzie, jeśli sięgnięcie po tę książkę bez czytania wszelkiego rodzaju opisów w internecie, tak jak ja to zrobiłam i nie żałuję, ponieważ zaskakiwałam się tym, co przygotowała dla nas autorka. Jeśli chodzi o moje początkowe podejście do "Oddam ci słońce", to przyznam Wam się, że wyznaczyłam wysoką poprzeczkę dla tej powieści. Niestety, chyba za wysoką. Kiedy słyszałam te wszystkie pochlebne opinie na jej temat, nie czytając nawet opisu, wiedziałam, że na sto procent mi się spodoba, że będę nią zachwycona, że wyciśnie ze mnie łzy. Nie było aż tak genialnie, raczej mogę powiedzieć, że "Oddam Ci słońce" to bardzo dobra i przyjemna książka, zmuszająca do przemyślenia paru ważnych spraw. Jandy Nelson daje nam w niej bardzo ważne nauki, które warto zapamiętać. 

Sam fakt, że jest ona pisana bardzo przyjemnym językiem, jak to przystało na popularne powieści młodzieżowe, sprawia, że polubiłam ją od samego początku. Najpierw zauroczył mnie styl pisania autorki. Później dopiero bohaterowie (Noah, Noah, Noah) i wydarzenia. A już na samym końcu pokochałam motyw artystyczny w książce. Zrozumiałam, że bez niego by się nie obeszło, to właśnie sprawia, że "Oddam Ci słońce" jest tak dobre. Zacznijmy od tego, że książka nie jest podzielona na ponumerowane rozdziały, tylko na części o Noahu i Jude, które się ze sobą przeplatają. Jednakże nie mają one miejsca w tym samym czasie. Jest tak, że historia Noah dzieje się parę lat wcześniej niż ta o Jude. Oby dwie te części są bardzo różne. W jednej z nich, tej bardziej artystycznej, co pewien czas pojawiają się nazwy obrazów, które chłopak rysował w głowie. Bywały momenty, że zaczęłam wyobrażać sobie te obrazy, puszczałam wodze fantazji. Dodatkowo opisy... w "Oddam Ci słońce" są przepiękne opisy, jedne z najpiękniejszych, jakie kiedykolwiek czytałam. Są barwne i pisane w niezwykły sposób. W żadnym stopniu nie przypominają tych, które możemy znaleźć w szkolnych lekturach. Nie chcemy ich pominąć, bo zaraz przyśniemy, wręcz przeciwnie, chcemy więcej, chcemy widzieć wszystko w taki sposób, w jaki widzą to Noah i Jude. Jedyne, do czego mogę się doczepić to część o dziewczynce, ponieważ była zwyczajna. Nie było w niej żadnych urozmaiceń oprócz tych pięknych opisów, o których już pisałam. Muszę również pochwalić wątki miłosne, które pojawiły się na kartach tej powieści. Są rozbudowane i ciekawe. W historii o Jude praktycznie tylko na to z niecierpliwością czekałam. 

Zdecydowanie moim bohaterem był Guillermo Garcia, rzeźbiarz z wieloma tajemnicami, które bohaterowie, a w szczególności Jude, powoli odkrywali. Do samego końca nie spodziewałam się, że to wszystko tak się zakończy, że to właśnie o to chodziło. W głowie miałam raczej zupełnie inny koniec, ale przyznam szczerze, że ten, który napisała Jandy Nelson, jest znacznie lepszy. Jeśli chodzi o głównych bohaterów, to bardziej polubiłam Noah, niż Jude, a to wszystko ze względu na to, jak na początku dziewczyna została przedstawiona. Poza tym współczułam jej bratu i był dla mnie jak przyjaciel. 

"Oddam Ci słońce" to niezwykle wartościowa książka, traktująca przede wszystkim o rodzinie, o tym, jak ważną rolę odgrywa ona w naszym życiu. Dlaczego więc nie uważam, że jest tak wspaniała, jak wszyscy o niej mówią? Sama nie potrafię tego zrozumieć. Być może dlatego, że czegoś mi brakowało. Czuję niedosyt po przeczytaniu tej powieści. Mimo to każdy powinien ją przeczytać, bo naprawdę warto.


Polski tytuł: Oddam Ci słonce 
Oryginalny tytuł: I'll Give You The Sun
Autor: Jandy Nelson 
Wydawnictwo: Otwarte/Moondrive 
Ilość stron: 374
Gatunek: literatura młodzieżowa
Wydanie polskie: 2015
Moja ocena: 9/10